Czy wy wiecie, że nasze psy są bardzo mądre? 😉 To oczywiście pytanie retoryczne, bo wiadomo, że są ! 🙂
Wróciłam z porannego spaceru z dwoma amstaffkami, które przez dwa tygodnie wyprowadzam na przechadzki pod nieobecność ich właścicielki. Cały dzień pada deszcz, jest maj, ale jakiś chłodny i dużo wilgoci wokół, w domu również. Nawet zastanawiałam się czy nie zapalić w piecu, ale pod koniec maja włączać ogrzewanie???? Postanowiłam, więc, że mam teraz lenia i nigdzie już nie wychodzę. Trudno, Norton na spacer też nie pójdzie. Raz na miesiąc, może raz na dwa, ogarnia mnie taka przemożna niechęć do łażenia. Aby psiak nie był za bardzo poszkodowany wyjęłam z zamrażalnika dużego, cielęcego gnata (kość cielęcą). Zagotowałam wodę w garnku, aby go włożyć i sparzyć. Po pierwsze szybciej się odmrozi, a po drugie mój pies nie lubi surowego. Taki zaparzony bardzo mu podchodzi. Zostawiłam więc w garnku smakowity kąsek i zapomniałam o nim. Takie przysmaki mój pies dostaje po godz. 15.00. Z doświadczenia wiem, że poranne wydalanie będzie o przyzwoitej porze, a nie np. o 4 nad ranem 😉
Zajęłam się swoimi sprawami i jak to czasem bywa, zdarzyła się awaria. Zepsuł się odpływ wody pod zlewem. Zalało mi kuchnię, trzeba było powycierać, wysuszyć i ruszyć do sklepu, kupić zepsutą część. Tak więc mimo, że obiecałam sobie, że nie wychylam już nosa z domu, wyruszyłam po zakup kolanka. Gdy wróciłam, stwierdziłam, że deszcz już nie pada, więc wezmę psiaka choć na pół godziny na przechadzkę, bo mi go jednak szkoda… Norton chętnie wskoczył do samochodu, podjechaliśmy na parking i ruszyliśmy do parku. Pieseł szedł przede mną, zaraz na początku zielonego terenu zaczął węszyć, zrobił siku, pokręcił się kilka razy wokół rosnących w grupie pięknych hostów i – jak zwykle – zrobił kupę w sam raz na liście. Często wybiera to miejsce… 😉 Gdy pozbierałam jego odchody, skierowałam swoje ciało w głąb parku, obierając za punkt najbliższy śmietnik. Ruszyliśmy. W oddali zobaczyliśmy dużego owczarka niemieckiego, który wraz ze swoim panem przecinał nam drogę. Norton zatrzymał się i śledził wzrokiem jak się przemieszczali. Widzieliśmy, że to samiec, obsikał drzewo podnosząc łapę. Gdy skręcili w alejkę oddalając się od nas, byłam pewna, że Norton ruszy jego śladem. Zawsze tak robi, lubi podążać za innym psem, wąchając znaki zapachowe jakie tamten zostawia. Niekoniecznie chce się spotkać z innym psem, raczej chodzi mu o to, żeby zidentyfikować danego osobnika. Ale tym razem tak się nie stało.
Mój pies odwrócił się tyłem do kierunku, w którym zniknął tamten samiec. Hm, dziwne – pomyślałam, – ale widocznie potrzebuje więcej czasu, więc zwleka. „OK – myślę – przecież nigdzie nam się nie spieszy”. Teraz wiem, co jego ciało mówiło, ale w tamtym momencie byłam ignorantką. „Chodź” – jednak okazałam swoją niecierpliwość – i zrobiłam krok w kierunku parku. Norton ruszył za mną. Powiecie cóż, to normalne, pies ma podążać za człowiekiem. Hm. I tak i nie. To była nałożona presja przeze mnie na mojego psa. Nie miał innego wyjścia. Ponieważ jest miłym psem, mamy dobrą relację, to nie buntuje się w takich momentach. Może, gdyby czuł się zagrożony moją decyzją odmówiłby? Ale idziemy. Przemierzamy jakieś 100 metrów i widzę, że nie bardzo ma ochotę. Zwalniam więc i czekam, aż on nada kierunek naszej wędrówce. Po chwili wahania skręcił, obierając punkt, gdzie owczarek znaczył moczem i chyba robił też kupę, jak mi się wydawało. „Czyli wszystko ok”- pomyślałam. Podeszliśmy do tego miejsca, Norton dokładnie obwąchał, również poznaczył moczem i byłam pewna, że ruszy tropem samca. Ale nie. Zatrzymał się, odwrócił pysk i całe ciało w przeciwnym kierunku! No to już mnie mocno zastanowiło. Dlaczego nie idzie jego śladem? Może tamten jest chory? Może wyjątkowo dziś w złym humorze? Albo zestresowany? Znamy go z widzenia, czasami się mijaliśmy w parku. Hm…, coraz bardziej byłam zaciekawiona sytuacją. Postaliśmy chwilkę, stanęłam obok mojego psa, skierowałam swoje ciało w stronę, którą wskazywał jego pycholek i spytałam: „To gdzie chcesz iść?” Popatrzył na mnie i po chwili ruszyliśmy. Szedł spokojnie, pomału prosto do….zaparkowanego nieopodal samochodu. „Naprawdę? Chcesz do auta?”- byłam zdziwiona. Wyszliśmy z parku, podeszliśmy do pojazdu, otworzyłam drzwi. Zawahał się chwilkę, ale wskoczył do środka. „No bardzo, bardzo dziwne.”- pomyślałam. Ostatnimi czasy wszystkie nasze spacerki były zbyt krótkie dla niego z powodu rekonwalescencji po operacji i raczej niechętnie, nawet po godzinnym włóczeniu się, wskakiwał do auta. Ale cóż, wracamy.
Przyjechaliśmy na podwórko, otworzyłam drzwi, Norton wyskoczył. Weszliśmy do domu, potem do wnętrza naszego mieszkania. Moja głowa cały czas rozkminiała, dlaczego mój pies nie chciał iść dalej w głąb parku, który bardzo lubi, bo tam jest tyle zapachów. Zaczęłam się rozbierać, ściągam buty i kurtkę, a Norton – tup tup tup – prosto do kuchni. „Aaaaaa- już wiem!!!” Oświeciło mnie 🙂 Norton usiadł obok kuchenki gazowej, na której został garnek z kością 🙂 🙂 🙂 .
Spojrzałam na zegar w kuchni. 15:05.
Tym razem bez komentarza 🙂
Kocham go.