Wiecie, że oprócz szkolenia psów, zajmuję się też tzw. „hotelikowaniem” :). Czyli przyjmuję do swojego domu psiaki, gdy ich opiekunowie muszą wyjechać i nie mogą swoich pupili ze sobą zabrać. Ponieważ hotelik nie ma kojców, a psiaki mieszkają ze mną i resztą rodziny w moim domu, nie użyczę gościny każdemu, przykro mi. Głównym kryterium jest posiadanie odpowiednich kompetencji społecznych. A czy takie dany psiak posiada, mówi mi o tym mój pies – Norton.
Obecnie pomieszkuje u nas suczka 11 miesięczna, rasy seter szkocki gordon. Na spacerze poprzedzającym ewentualny pobyt z nami, Norton stwierdził, że sunia jest ok i w ten sposób mamy lokatorkę i towarzyszkę spacerów przez następnych kilka dni.
Dziś na spacerze mieliśmy ciekawą przygodę.
Suczka uwielbia tropić w terenie, wszak jest psem myśliwskim. Jednak przez kilka pierwszych spacerów prowadziłam ją na 5 metrowej lince, ponieważ nie byłam pewna jak daleko będzie się oddalać i czy wróci na wołanie. Często zalecam opiekunom psów myśliwskich, ale nie tylko myśliwskich, każdego można, aby nauczyć psa awaryjnego odwołania czyli używania gwizdka. Jest to długotrwały proces. I w przypadku tej suczki gwizdek jeszcze jest warunkowany przez opiekuna, czyli w fazie nauki i nie mogę go na razie używać. Więc puszczałam ją na kilka minut w terenie otwartym czyli tam, gdzie są łąki i do zarośli daleko, żeby mieć ją jak najdłużej na oku. Wszak spacer – nawet na długiej lince – to nie to samo, co możliwość spontanicznego i swobodnego penetrowania terenu.
Dzisiaj po kilku dniach spacerowania, puściłam linkę w miejscu nie zupełnie takim, jakie spełniać miało swą rolę „bezpiecznego”. Wiał bardzo silny wiatr z południa na północ, szliśmy lekko z górki. Po lewej stronie były szeroko zaorane pola. Po prawej ok.5 metrów szerokiej łąki, dalej kilka rzędów krzaków porzeczek, a dalej jakieś inne krzaki i zarośla. Suczka biegła przede mną w dół z wiatrem, zauważyłam, że coraz szybciej oddala się, aż w odległości jakiś 30 metrów skręciła w prawo i tyle ją widziałam. Norton spokojnie kroczył u mego boku, ale gdy skręciła popatrzył wymownie na mnie. Jest taka prawidłowość, że kiedy wołam po imieniu jakiegoś oddalającego się psa, który jest z nami, Norton zaraz za nim biegnie i mocno się pobudza, że takowy mnie nie słucha i nie wraca. Nie chcę, aby tak się zachowywał, to ja sprawuję pieczę nad psiakami, a nie on :). W związku z tym w ostatnich czasach nie wołam, daję czas na to, aby psiak sam się ogarnął i wrócił. Często po prostu kucam i czekam, aż „delikwent” zauważy, że jest sam i wróci. Nauczyłam też Nortona, żeby spokojnie czekał ze mną. Takie ćwiczenie autokontroli :).
Tak też w krótkich epizodach robiłam z seterką i po kilkudziesięciu sekundach wracała, dawałam więc jej coraz większy kredyt zaufania.
Tym razem też miałam taki zamiar. Uszliśmy jeszcze kilkanaście kroków w dół, mniej więcej do tego miejsca, gdzie sunia zniknęła nam z oczu. Wydałam polecenie do Nortka; „czekaj” i staliśmy. Czas mi się dłużył, rozglądaliśmy się wokół, chcąc dostrzec choćby zarys jej ogona albo usłyszeć jak przedziera się przez suche trawy. Zaczęłam więc odliczać. Gdy doszłam do 200 poczułam, że serce zaczęło mi mocniej bić. Norton cały czas skanował otoczenie, ja również wsłuchując się w odgłosy i wypatrując fruwających uszu. Ale niestety, małego gamonia nie widać było . Krzyknęłam więc kilka razy jej imię, pomyślawszy, że może zapędziła się za jakimś tropem i może mieć kłopot z powrotem. Z przerażeniem stwierdziłam, że mój głos niejako odbija się od drzew, które rosły na skraju i chyba wiatr powodował też, że jej imię wracało do mnie. A jeśli mnie w ogóle nie usłyszy…? A jeśli pobiegła w kierunku na południe czyli pod wiatr, to będzie jej trudno. Pomyślałam, trochę się wystraszyłam i postanowiłam ruszyć z miejsca. Nortek uważnie mnie obserwował, bo gdy tylko lekko przeniosłam ciężar ciała na jedną nogę, aby zrobić krok, on już rzucił się w kierunku, który wyznaczał mój nos, a gdzie ostatni raz widzieliśmy sukę.
Skręciliśmy w prawo, gdzie kończyły się rzędy krzaków porzeczek, nie miałam żadnego planu, po prostu szłam przed siebie. On , po chwili znów skręcił w prawo czyli pod wiatr, wzdłuż tych rzędów. No – pomyślałam – mam kłopot nie lada. Jeśli pobiegła pod wiatr to ani nie słyczy nas ani nie wywęszy. Jest młoda i niedoświadczona. A poza tym, wczoraj czekalismy na nią patrząc, gdzie nam zniknęła z oczu, a ona wróciła do nas po chwili zza naszych pleców! Zatoczyła wielkie koło w wielkim tempie :). Co będzie, jeśli pójdziemy pod górkę, a ona zbiegnie na dół w miejsce, gdzie się rozstaliśmy i nas nie zastanie? Może jednak wrócić i poczekać?
Ale Norton biegł pod górkę, ja podążałam za nim i właściwie wiedziałam, że ma jej trop. I on wiedział, że chcę, aby ją odszukać, chociaż ani razu nie powiedziałam „szukaj”, nic nie mówiłam! Postanowiłam mu całkowicie zaufać, jemu i jego nosowi. Byliśmy na kilku warsztatach tropieniowych, co prawda poszukiwaliśmy ludzi, a czasami szukał schowanego przeze mnie przedmiotu. I wiedziałam, że mój pies wie jak się to robi, miał trochę doświadczenia.
Mój chód zamieniłam w niewielki trucht, dając psiakowi do zrozumienia, że jestem z nim. Dostałam lekkiej zadyszki, bo choć kondycję mam niezłą, to jednak chodzenie – nawet szybkim tempem – to nie to samo co truchtanie, przynajmniej dla mnie. Nagle Norton skręcił w chaszcze po lewej, zatrzymałam się , żeby wziąc głębszy oddech. Nie było go jakiś czas, po kilku chwilach wypadł stamtąd. Nie wiem czy suczka tam biegała, czy to wiatr tak zakręcił. Zatrzymał się i popatrzył na mnie. Wiedziałam, że on wie, że się nie myli. Wzrokiem i całym ciałem powiedział: Za mną! – i ruszyłam więc z kopyta za nim. Biegliśmy wciąż pod wiatr i pod górkę. Z trwogą docierało do mnie, że jeśli wybiegniemy na polną drogę na wzniesieniu, tam zapachy mogą się rozproszyć, bo wiatr mocno wiał i zmieniał kierunki. Nortek pierwszy znalazł się na drodze, ja głęboko oddychając wlekłam się za nim, nie zauważyłam co robi i w którym kierunku patrzył. Gdy podniosłam głowę, byłam jakieś 10 kroków od drogi na wzniesieniu, zobaczyłam, że się zatrzymał. No tak- przeleciała mi myśl – i gdzie teraz pójdziesz mój piesku, pewnie masz dylemat. Ale on chyba już widział naszą zbłąkaną towarzyszkę, ona widocznie jego również, bo po chwili ja dotarłam do Nortona, a suczka z lewej strony również i spotkalismy się wszyscy. O rany, widziałam strach w jej oczach, a triumf w oczach Nortona! Przytuliłam mocno młodą, która była dość zziajana i mokra od podeszczowej wilgoci. Natomiast Nortona obdarowałam okrzykami ochów i achów, brawów i innych zachwytów, które miały być w moim mniemaniu – wzmocnieniem. Na szczęście miałam w kieszeni garść psich smaków, których używam już bardzo rzadko i nagrodziłam kilkunastoma sztukami, co dla niego jest wielkim wzmocnieniem, bo jeść lubi ponad wszystko! :)
Przez kilka chwil tkwiliśmy w lekkim uniesieniu, każde z nas, miało swoją chwilę szczęścia :). Po chwili ruszyliśmy dalej, jakby nigdy nic. Suczka trzymała się dość blisko, a gdy wyszliśmy z łąk na polną drogę wzięłam ją na linkę pomyślawszy: Zaspokoiłaś już swoją potrzebę tropienia/polowania i raczej już dzisiaj cię nie spuszczę :). Z czułością patrzyłam na mojego psa. Myślałam ile razem przeszliśmy przez te 5 lat i wzruszyłam się bardzo. Ech, mój kochany futrzak! Nie wiem czy sunia dotarłaby sama do nas, czy potrafiłabym ją sama odnaleźć, gdyby Nortek nie dał rady, albo nie umiał. Gdy postanowiłam ruszyć myślałam, że tylko zmienię miejsce, żeby na przykład mój głos lub zapach się lepiej roznosił. Ale, gdy ruszył Norton, wiedziałam, że będziemy szukać i że muszę zdać się na niego, zaufać mu. Ja przypuszczałam, że sunia pobiegła w dół, z wiatrem, czyli w przeciwnym kierunku niż rzeczywiście…czort wie dlaczego.
Morał z tej opowieści jest taki:
ZMYSŁ WĘCHU JEST NAJWAŻNIEJSZYM ZMYSŁEM PSA, NAUCZCIE SWEGO PSA JAK GO UŻYWAĆ. Pozwólcie mu węszyć, bawcie się z nim w tropienie. Da mu to niesamowitą satysfakcję, spełnienie i słodkie zmęczenie. :)
Danuta Grabowska, psia-psiółka
ten artykuł jest chroniony prawami autorskimi, kopiowanie i upublicznianie bez zgody autorki zabronione